niedziela, 16 lutego 2014

New Year, new life? I don't think so..


Witam was w nowym roku! No dobra może trochę zaniedbałam tą moją istną oazę spokoju, miejsce w którym mogę pisać największe głupoty tego świata i nikt mnie za to nie karze. Najszczerzej jak tylko potrafię przepraszam i obiecuję, że się poprawię.




Co do nowego roku; nie wiem jak wy ale ja robię sobie od X lat listę postanowień, które mam zamiar zrealizować danego roku. Cóż.. nie obyło się bez takowego świstka papieru i teraz. Świstek papieru. Tak, w taki okropny sposób określam moją tegoroczną listę, gdyż skończyło się to wszystko od dobrych chęci i powieszenia jej w najbardziej centralnym miejscu w moim pokoju. Teraz sobie wisi i tylko wisi. Nie jestem z siebie dumna, bo przecież nowy rok jest idealną okazją do pewnych życiowych zmian (brzmi to zdecydowanie za poważnie). Tak czy inaczej mam nadzieję, że zrealizuję chociaż jedną setną rzeczy napisanych na moim świstku papieru i będę dumnym z siebie człowiekiem! AKURAT..



Muszę, po prostu muszę się z wami podzielić moim życiowym wydarzeniem! Nie wiem czy wiecie, ale mam obsesję na punkcie długich włosów i od zawsze marzyłam żeby takie posiadać. Uparcie dążyłam do swojego życiowego celu omijając fryzjerów szerokim łukiem i co? I doprowadziłam moje włosy do stanu w którym sądzę, że niczyje włosy nie chciały by być. Z wielkim BÓLEM serca przeszłam przez próg salonu fryzjerskiego i usiadłam na fotelu grozy, ze łzami w oczach obserwowałam uważnie jak pani z nożyczkami dobiera się do moich nazbyt zniszczonych włosów. Gdy leciały na podłogę czułam bolesne kłucie w sercu i wszechobecny smutek. Takim oto sposobem pozbyłam się SIANA, które dosłownie można byłoby położyć pod obrus w Wigilię. Stwierdziłam, że muszę się z wami podzielić tym przeokropnym wydarzeniem ze swojego życia. Nie macie pojęcia jak trudno było przekroczyć drzwi tego miejsca w którym słychać dźwięk miliona suszarek do włosów i czuć zapach farby. Trauma do końca życia gwarantowana.




Pomimo strasznych pań z nożyczkami i świstka papieru nie do zrealizowania mogę uważać te półtorej miesiąca za bardzo udany czas, a z uwagi na to, że mamy początek roku - mam wielką nadzieję, że zostanie tak przez cały rok! I to by było na tyle o moich traumach oraz hiper udanym czasie. Chciałabym w dzisiejszym poście pokazać wam bardzo, ale to bardzo casualowy strój. Ostatnio stałam się mało wymagającą osobą jeśli chodzi o to co mam na sobie. Boyfriendy, oversizowy czerwony sweterek, płaszcz i najzwyklejsze buty świata. Czy modnie? Nie wiem. Czy wygodnie? Ależ oczywiście! Co do torebki to znacie ją już bardzo dobrze, gdyż jest to mój weteran i dziwię się, ze jest jeszcze cała!




(boyfriend jeans - Bershka, sweater- H&M, coat - Dorothy Perkins)




piątek, 14 lutego 2014

Valentine's Day. Yes or No ?


Walentynki.  Dzień w którym jedni nie ruszają się z łózka, jedzą zdecydowanie za dużo czekoladek (które prawdopodobnie zostały im sprzed zeszłorocznego 14 lutego) i oglądają wylewne filmy o miłości, natomiast inni pełni życia i wigoru biegną jakby byli na wyścigu i mięli zdobyć złoto olimpijskie do najbliższej kwiaciarni po nie wiadomo jak drogi bukiet i kartkę, która w środku zazwyczaj jest wypełniona bzdurnym wierszykiem.  Czy ja to kupuję? Nie do końca, ponieważ uważam, ze dla zakochanych Walentynkami powinien być każdy z 365 dni w roku. Tak czy inaczej małe gesty tego właśnie dnia cieszą i z tego właśnie miejsca chciałabym Wam życzyć spędzenia Walentynek z osobą/ osobami które kochacie, aby uśmiech i poczucie spełnienia było nieodłączną częścią Waszego życia. Dla tych którzy właśnie oglądają komedię romantyczną mam doskonały pomysł – łapcie za telefon i dzwońcie do przyjaciół, którzy prawdopodobnie robią to samo co Wy. Chciałabym również podziękować moim czytelnikom, ze wytrwale śledzili mojego bloga,pomimo ze trochę go zaniedbałam.  Obiecuję, ze wracam tutaj ze zdwojoną siłą do robienia tego co kocham najbardziej. Dziękuję jeszcze raz. 

Love, M