środa, 18 grudnia 2013

New, Old... and New again




Niechciane, czasami znienawidzone (wcale nie żartuję!) przez nas ubrania z czasem mogą stać się ulubionym elementem naszej garderoby. Uwierzcie mi, doskonale wiem co mówię, gdyż przekonałam się o tym na własnej skórze. Jako osoba zanadto wybredna i lubiąca zmieniać zdanie w tempie szybszym od prędkości światła nie umiem pałać miłością do jednych i tych samych spodni, swetra, butów, torebki itd. Oczywiście,ze na początku wszystko jest najpiękniejsze, najlepsze i naj w wielu innych aspektach, ale niestety po miesiącu znajduję nowy obiekt westchnień, a wszystko co było najzeszłym miesiącu, no cóż.. staje się już stare, przebrzydłe i niech najlepiej zniknie mi z oczu. Takie ubrania najczęściej odkrywam na nowo po kilku miesiącach, przypominam sobie niewinnie,ze kiedyś były przecież naj, to dlaczego teraz leżą bezczynnie na dnie półki? (to zaboli - często zwinięte w kłębek lub inny bliżej nieokreślony kształt. Oczywiście tłumaczę sobie, ze artystyczny nieład jest całkiem okej!) Wracając do przemyśleń na temat ulubionych-znienawidzonych-ulubionych ubrań, to oczywiście zdarzają się wyjątki, rzadkie lecz całkiem ważne dla każdej osoby kochającej mode wyjątki, które ja nazywam podstawą tudzież fundamentem (nie martwcie się, nie będziemy wchodzić na tematy budowlanki) naszej szafy. Jasne, ze w każdym przypadku podstawa jest inna, ja natomiast nigdy nie rozstanę się ze skórzaną ramoneską, czarnymi rurkami, czy ulubioną oversize'ową marynarką, za żadne skarby świata bym ich nie porzuciła i znienawidziła.  






Moda w tym sezonie nie jest wymagająca, ponieważ modne jest praktycznie wszystko! Nie wiem czy ten fakt powinien cieszyć czy raczej martwić. Wyczytałam nawet ze założenie spódnicy na spodnie to w tym sezonie żaden grzech, ale nowy super dziwny trend, albo też inspiracja szkocką tradycją? Sama do końca nie jestem pewna (i przekonana).






Ja dziś nie mam na sobie nic szczególnego, ale właśnie takie zwyklaki lubię najbardziej. Nie ma nic lepszego od stroju w którym człowiek czuje się swobodnie. Zero wymyślności, sama wygoda. Ktoś mógłby powiedzieć, ze mamy grudzień, a ty masz na sobie ramoneskę?! Cóżzdjęcia do tego postu zostały zrobione około 3 tygodni temu, więc nie postradałam jeszcze zmysłów, po prostu zaniedbałam swój obowiązek zrobienia posta (jak na małą blogerkę przystało) szybciej :)







Każdej zimy powtarzam sobie, ze da mi ona niesamowite pole do wymyślania pięknych, zimowych zestawów, leczawsze kończy się to kupnem kolejnej pary ciepłych rękawiczek i swetrów. Nie potrafię, po prostu nie potrafię wyglądać w mroźne dni przyzwoicie, a przypominam bardziej bałwana z nową parą rękawiczek na dłoniach. Od kiedy pamiętam podziwiam pięknie ubrane panie, maszerujące dumnie ośnieżonymi ulicami w botkach na obcasie, gdy ja jako rasowy bałwan w emu ledwo utrzymuję się na śliskiej powierzchni i modlę się aby nie zaliczyć spektakularnego upadku. Bardzo takim paniom zazdroszczę i z roku na rok coraz bardziej chcę poznać ich sekret zimowej, nienagannej gracji.








(today I'm wearing stradivarius trousers, sinsay boots, t-shirt from SH, zara cardigan)

love, M


sobota, 7 grudnia 2013

Dresden: What To See



Postanowiłam stworzyć nietypowy post, dziś będzie mniej o modzie, więcej o pięknym i klimatycznym mieście, które pisane mi było odwiedzić w miniony czwartek. Przygotowałam dla was mini przewodnik po Dreźnie; opowiem wam co warto zobaczyć i gdzie się udać. Zapinamy pasy kochani i na chwile udajemy się do stolicy Saksonii. :)


Nutka historycznych ciekawostek
Drezno nie ma łatwej przeszłości, wielokrotnie przeżywało naloty, podpalenia, a podczas II wojny światowej zginęło tam ponad 25 000 osób! W 1685 roku Drezno zostało doszczętnie spalone, jednak drezdeńska ludność się nie poddała i w 1732 roku odbudowano miasto, dlatego teraz pewna część miasta nazwana jest "Neustadt", czyli nowym miastem. Dwanaście lat po odbudowie, miasto zostało podbite przez Prusy, Można powiedzieć, że aż do 1760 roku wrogowie pruscy okupowali miasto. Podczas II Wojny Światowej w mieście panował wszechobecny antysemityzm, zginęło tam bardzo wiele osób pochodzenia żydowskiego (wyobraźcie sobie, że po wojnie w Dreźnie żyło tylko 41 Żydów). Pomimo, że miasto nie miało łatwo, to poradziło sobie z tym doskonale! Teraz jest stolicą Saksonii, a po II Wojnie Światowej zostało odbudowane prawie w 100%, co zdarza się bardzo rzadko. Mam nadzieję, że was nie zanudziłam, ale zwiedzanie nie ma najmniejszego sensu jeżeli chociaż nie muśniemy historii miejsca, które odwiedzamy.


Galeria Obrazów Starych Mistrzów
Gdy dowiedziałam się, że odwiedzimy drezdeńską galerię obrałam sobie najważniejszy cel - musiałam zobaczyć obraz Jana Veermera "Dziewczyna czytająca list", ponieważ jest to moje ulubione dzieło tego artysty. Niestety w kompleksie muzealnym nie można robić zdjęć, a aparaty i swoje inne rzeczy trzeba zostawić w szafkach (do szafek wkłada się 1 lub 2 euro - pasuje także polska złotówka :), a gdy już je odkluczamy to pieniądze do nas wracają. Nasze rzeczy można także zostawić w szatni, która jest już niestety płatna). W Galerii Obrazów Starych Mistrzów znajduje się jeden z najbardziej znanych obrazów wszechczasów: „Madonna Sykstyńska“ – obraz Rafaela, który zachwyca odwiedzających już od ponad 250 lat. Ważną część zbiorów muzeum stanowi włoskie malarstwo renesansowe z głównymi dziełami Giorgione, Tycjana, Corregio, Mantegny, Botticelliego i Parmigianino. Równie ważne są dzieła malarzy holenderskich i flamandzkich z XVII wieku. Wiele dzieł to prace Rembrandta. Ponadto prezentowane jest wybitne malarstwo staroniemieckie i staroniderlandzkie, m.in. Eyck, Dürer, Cranach i Holbein, oraz wielkie dzieła hiszpańskich i francuskich artystów XVII wieku. Zobaczenie takiej ilości ponadczasowej sztuki kosztowało mnie aż 1 euro :).


Na cebulkę, czyli moja taktyka pt. "co zrobić aby nie zamarznąć"
Jeśli wiemy, że zwiedzać będziemy cały dzień i w większości będą to kościoły, zamki, katedry itd. a nie kawiarnie w centrum miasta to polecam ubrać się na tzw. cebulkę. Ja biorę sobie tą taktykę bardzo do serca, ponieważ nie miałabym żadnej przyjemności ze zwiedzania jeśli w mojej głowie byłaby jedna myśl - jest mi zimno! dlatego aby ominąć taką sytuację szerokim łukiem założyłam na siebie w kolejności - podkoszulkę, bluzkę z 3/4 rękawem, sweterek, ramoneskę i dopiero na to czarną kurtkę, dzięki temu stawiłam czoła niskiej temperaturze. Mówcie co chcecie, ale zawsze zostanę fanką tej taktyki, szczególnie w mroźnie, grudniowe dni. Oczywiście gdy wybieramy się na wycieczkę (szczególnie gdy jest to wycieczka do innego kraju) przed wyjazdem warto sprawdzić pogodę jaką zastaniemy na miejscu.


Muzeum Porcelany
Jednym z punktów mojej wycieczki było muzeum porcelany, które szczerze powiedziawszy nie zrobiło na mnie dużego wrażenia, ale jeżeli ktoś lubi oglądać wazy, talerze i miski przyzdobione w różnoraki sposób to polecam to miejsce. W drezdeńskim Zwingerze są eksponaty wczesnej chińskiej, japońskiej i koreańskiej porcelany, jak również zbiory dotyczące historii porcelany miśnieńskiej, znajduje się tam porcelanowy projekt pomnika konnego Augusta Mocnego oraz porcelanowy bukiet kwiatów. Miejsce w którym mieści się muzeum jest piękne. Zwinger jest architektonicznym klejnotem Drezna, a zarazem przykładem na wręcz nałogowe dążenie Augusta Mocnego do przepychu i luksusu. Budowla ta zaliczana jest do najsłynniejszych na świecie. Warto dodać, że do Muzeum Porcelany weszłam na ten sam bilet, który kupiłam do Galerii Obrazów Starych Mistrzów. Zwiedzić dwa muzea za 1 euro? Jeszcze lepiej! :)




Weihnachtsmarkt czyli Jarmark Bożonarodzeniowy
Jeśli udajemy się do Drezna w grudniu to zabójstwem byłoby ominięcie takiej atrakcji jak Jarmark Bożonarodzeniowy. Drezdeński Jarmark bożonarodzeniowy, nazywany tu Striezelmarkt (Striezel, czyli strucla, tradycyjny saksoński wypiek), to najstarszy tego typu jarmark w Niemczech. W tym roku obchodzony jest już po raz 579. Jest to jakby wizytówka Drezna, dlatego należy do obowiązkowych punktów zwiedzania miasta i okolic. Oczywiście nie jest to jedyny jarmark w Dreźnie – organizowane są też inne – jednak ten bez wątpienia jest największy i najciekawszy. W tym roku na placach Altmarkt i Neumarkt swoje stragany wystawiło ponad 200 kupców. Można więc jeść i pić do syta: strucla stollen, prażone kasztany, migdały, piernikowe serca, marcepan, precle i oczywiście tradycyjny bratwurst.W moim przypadku był to główny cel wycieczki (oczywiście bierzmy pod uwagę moje obsesyjne uwielbienie świąt). Jeśli chcemy poczuć przecudowną atmosferę to właśnie tam warto się udać. Niemcy proponują nam swoje lokalne specjały kulinarne, wyroby ręczne, a temu wszystkiemu towarzyszą cudowne zapachy. Ja osobiście polecam wam spróbowanie owoców w czekoladzie, które smakowały nieziemsko! Spróbowałam również specjału niemieckiej kuchni, czyli bratwursta, jednak niemiecka kuchnia jest bardzo tłusta i nie do końca lokalny przysmak przypadł mi do gustu. Na jarmarku świątecznym możemy znaleźć rzadko spotykane owoce, które są super prezentem dla rodziny czy znajomych. Ja kupiłam cudownie pachnące mydełka, prażone kasztany, czarną herbatę od super miłego pana, który doradził mi która jest najlepsza oraz pierniczki. Warto dodać, że bez problemu dogadamy się w języku angielskim, a nawet zdarza się, że polski nie jest tutaj problemem. 




Jeśli chcecie zobaczyć cudowną architekturę i poczuć magię świąt to stolica Saksonii jest na to idealna. Nie zapomnijcie oczywiście ubrać się na cebulkę :). Mam nadzieję, że chociaż trochę udało mi się przybliżyć magię tego pięknego miejsca. Jeśli nie lubicie pieszych wycieczek to w Dreźnie działa komunikacja miejska, która na pewno dowiezie was w miejsca, które chcecie odwiedzić, ale wszystkie najważniejsze punkty drezdeńskiej wycieczki znajdują się w oddali od siebie o ok. 15 minut, więc nie będzie to niezbędne. Niestety czas już odpiąć pasy i wrócić do sobotnich zajęć. Trzymajcie się ciepło. :) 




love, M.
photos by Klaudia G.

środa, 4 grudnia 2013

Love this time/ all about my Christmas obsession


Mamy grudzień, czyli miesiąc w którym moje obsesyjne uwielbienie Bożego Narodzenia jest już całkowicie usprawiedliwione, a moi znajomi już nie są (aż tak) poirytowani gdy śpiewam snow is falling.. idąc szkolnym korytarzem. Grudzień to miesiąc który kocham najbardziej na świecie, nawet tandetne ozdoby w supermarketach mnie cieszą. Jest to miesiąc przepełniony cudowną atmosferą, a kawa o smaku pierniczków w Starbucksie smakuje wyśmienicie. 



Koc, świeczki o zapachu wanilii, ulubiona herbata, książka, lampki zapalone nad łóżkiem - wszystkie te rzeczy przyprawiają mnie o przypływ euforii, a myśl o tym, że z każdym dniem zbliżamy się coraz bardziej do Świąt jest porównywalne z uczuciem dostania w prezencie torebki od Louis Vuitton (nie żebym wiedziała jakie to uczucie, aczkolwiek wyobrażam sobie, że jest nie do opisania). 


Grudzień jest miesiącem w którym wracam do nawyków z lat dzieciństwa. Jem adwentowe czekoladki, piszę list do gwiazdora, oglądam kultowe filmy świąteczne, które nigdy nie stają się nudne oraz ubieram choinkę z wielkim entuzjazmem, ale koniec już o mojej małej obsesji na punkcie grudniowego amoku.


Boyfriendy. Szaleję za nimi już od jakiegoś czasu. Te które mam na sobie kupiłam będąc w pierwszej klasie gimnazjum (prawdopodobnie tylko dlatego, że były z niskim stanem). Jakby nie patrzeć przeleżały kupę lat na dnie mojej szafy, aż wreszcie postanowiłam się do nich dokopać - dosłownie (co nie było łatwe, bo pomimo, że kocham ubrania to traktuję je delikatnie mówiąc - źle, a moja szafa gdy się ją otworzy wybucha jak bomba podłożona przez terrorystów - uwierzcie mi, strach się bać!)



Zdałam sobie sprawę, że człowiek, który wymyślił swetry jest moim zbawicielem! Sweter to cześć mojej garderoby, której nigdy nie przestanę kochać i nigdy nie będę miała jej za wiele. Po co ci kolejny czarny sweter? - pyta się mnie znajoma, a ja odpowiadam, że takiego przecież nie mam! Myślę, że ja i swetry tworzymy piękną parę; one są ciepłe i śliczne, a ja to doceniam, czy nie ma nic lepszego od doceniania zalet swojej miłości? 
Dziś jednak mam na sobie biały sweterek, który poprzez różnorodne plecenia jest bardzo ciekawy (a co najważniejsze nikt mi nie zarzuci, że to kolejny czarny sweter w mojej wybuchowej-niestabilnej emocjonalnie szafie).



Mam nadzieje, że równie tak jak ja nie możecie się doczekać świąt i obsesyjnie tak jak ja pijecie pierniczkową kawę, a jeśli nie to serdecznie polecam! Mam również nadzieję, że moje super-hiper-niewyobrażalne uwielbienie Świąt Bożego Narodzenia nie dojdzie do tego stopnia, że zacznę biegać przebrana za świętego mikołaja, a przy zaprzęgu zamiast reniferów będę miała mojego kota z nadwagą (to dopiero byłaby katastrofa!)




(boyfriend jeans - bershka, shirt - h&m, sweater - reserved, boots - sinsay)